środa, 10 grudnia 2008

Na płocie jęczał ręcznik, a pod ręką był podręcznik.

Podchodząc po raz drugi, myślę sobię. Dlaczego w życiu nie wszystko wychodzi tak, jak byśmy tego chcieli? Dlaczego niektórzy uciekają nawet przed swoim wzrokiem, który ukosem zahaczy twarz właściciela w lustrzanym odbiciu? Grawitacja. Czuję się przez nią przybity, ściąga mnie na szare ulice, kiedy biegać chciałbym wraz z chmurami po skrzydłach samolotu.

Czas często jest naszym wrogiem. Polubiłem go, kiedy przyszedł do mnie rano, mówiąc "Bobek wstawaj, zbliża się finał WOW". Wstałem. Grawitacja poszła precz, nie dałem jej odebrać sobie radości.

Szczęście buchało z każdej dziury w ulicy prosto w oczy. Kto nie był podekscytowany, ten dzik stojący po kostki w morzu mleka. Zbliża się.

By było czwartkowo, musiałem wyjść z domu. Lekki lans na porządną młodzież, ja mam wino, Sylwia sprajta. Kurwa, stary, co z tym zrobić? Daj, zmieszamy, też jest w porządku. Wino halucynogenne chyba, bo później zjawili się Sajmony i dość znani DJ i producent markujący się literką R, ale bez fejmilansu. Groupies tak czy inaczej, szaleją, bo muszą, chcą. Bardzo chcą, mniej muszą. Prawo młodości. Czyżby? Chyba nigdy nie byłem młody. Tu dzięki rodzice, że urodziliście mnie, jak miałem 16 lat.
Zaczynam się śmiać, bo widzę tą twarz. Białas z przyjaznego osiedla. Bieniu, wiesz że. No nic, ja idę. Weź zostań, weź, głos w środku mi mówił. Nie lubię go, pomóżcie mi. To prowadzi do złych rzeczy. Dzięki za odwagę, człowieku! To zostanie zapisane. Udało mi się wyjść.

Piątkowo też musiało być, prawo weekendu. Nie istnieje bez piątku, jak chleb bez piątki. Szkoła, dom, dworzec - jak widać, litera D rozpoczyna wszystkie te słowa. Podejrzane jak zadanie na sprawdzianie. Zwątpiłem kiedy Lubcio spóźnił się na drugi pociąg. Myśle, znów myślę, ciężki weekend, ciężki kating czeka nas, mnie, Ciebie, jego, ją. Koloruje, koloruje. Tu jest niebieski, a tutaj na żółto. Teraz zielony. Wrócmy do relacji. Dzięki Mały za te 150 pięter w hostelu 7, po lewej łatwiej wychodzić, bo jest wydeptane. Kolejne 150 ale stopni Celsjusza, to miał Torae w pokoju, w dodatku pił Cole Zero jak sztuki.
Fajnie, przyjemnie. Wojownicy się eliminują, eliminują. Stara Lubcia założyła Sosnowiec, no to chodźmy do McDonalda na obiad, jestem głodny, a zestaw Notorious Biggie Mac jest spoko na to, bardziej niż Danio. Przynajmniej ja tak uważam, a mam rację zawsze, nie hejtuj. Co ciekawsze, Torae zagrał w międzyczasie, wchodziłem do klubu krzyczał JOŁ, myślałem że to do mnie, ale on sobie już szedł do domu. Tylko jeszcze sprzedał płyty, bo nie miał na bilet powrotny, wszystko pomyślne. Znalazł się nawet Polaczek, Wróbel, Luca. Gromek idź spać na buty, a komisarz mi zajebał za to, że wiązałem buty, jak wiązałem buty. Czy coś było w piątek? Ja dobrze nie pamiętam. Wiem tylko jedno, nic nie działa jak zielona butelka. Miło było jechać Audi, nosić bannery. Urozmaicenia, bez szablonu i sztampy. Coś się podziało, pochichrali, w sumie jednak zmęczenie osiągnęło zenit, wyżyna brazylijska. Wpadając w sidła snu, uciekam w nieświadomość, reszta również. Zajebiście, brat.

Łatwo wysnuć wnioski z urywków wypowiedzi, trudno jest odkręcić rzucone złe słowo. Może po prostu się nie odzywaj, skoro mówisz nic, na dodatek bez żadnego ukrytego sensu. Jeżeli rozumiesz, obudź się z nami w sobotę.

Widocznie rozumiesz, bo budzisz się i jest sobota. Coś tam, ktoś tam krzyczy ładuj, szybki mixtejp u Sylwii na mieszkaniu.
Czasem mam kaca jak PZPR. Sory, wczoraj znowu najebałem się. W pętli, w pętli. W sumie spoko hit, życiowy. Sobota mijała spokojnie. Spokojnie niespokojnie, cały czas dzieję się coś dziwnego, poznałem swoją starą przy Feel'u. Leje się, leje. Uruchamiając swój gust odzieżowy, przywdziewam się lepiej niż Jacyków, dawaj Polaczek, Wróbel na dworzec, tam jest wasza koleżanka, taguj. Czy czapka z cekinami może mieć 7 i 3/8? To zboczenie, jak z trasy. Szybka kawka bez prądu w Carrefourze, bo prąd już był wcześniej. Czemu ta pani nie rozumie że nie mam prądu w domu? Może dlatego, że była ładna, zacna na twarzy i resztą też zresztą. Kawa źle robi na ciśnienie, potrójna rundka i jedziemy dalej. Pasztet odpada, więc zakupy, szybko, prosto, wyścigi. Moja czapka mikołaja świeci na łbie Polaczka, Jacyków nie nosi byle czego, zresztą nie szył tego żaden gej. To chodźmy już na przystanek może, tramwajowy. 5-10-15. Czy grawitacja znów sprawiła nam psikus i wzięła tramwaj? Obczaj. Ten tramwaj tędy nie jeździ. Dlaczego mi to robisz, grawitacjo. Byłem grzeczny, taki wstyd. Szybkie ładowanie w tramwaju, pani obok nie chciała, to davaj sami. Szybko, szybko. Przerwa, znów dworzec. Warszawa? SIEMA! Zobacz sam, jak encusie skaczą tam i siam. Spłoszyliśmy grawitację. Znów coś szybkiego i to nie szmal, to nawrotka na mete do Sylwii. Lekkie szuruburu, ogarniamy się. O nie, już późno, chodźmy do Studia walczyć o Wawel, niechlubnie byłoby ominąć. Po krótkich ekscesach tramwajowych, bo wszyscy przecież wiedzą, że hamulce awaryjne nie są do używania. Podjedźmy drugim. Moim oczom ukazuje się wielki świetlisty budynek. To nie Studio, to Jubilat. Robson chodź ze mną! Ciepłe piwo w cenie zimnego to szczyt absurdu, a druga kempowa ekipa w innym autobusie to szczyt nonsensu. Bo dlaczego nie razem? Otwórzcie mi piwo. Kryniu, nie lubie Cie za pigułke gwałtu w piwie, chciałem przynajmniej przeżyć świadomie ten finał WOW'a. Dołączywszy, dołączywszy. Kupuje bilet. I co potem? Ja dobrze nie pamiętam, ale nic nie działa tak dobrze jak śpiąca królewna. Flashback, flashback. Nic ciekawego, podobno wygrał Muflon a Łona i Rasco zagrali porządne koncerty. Z kim wychodziłem? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Dzięki za zdjęcia i filmiki, żebym wiedział co się działo, ze mną też. Abstrahując od smutków, zapraszam do wyjścia ze Studia, chodź z nami do Sylwii.
Zgubiłem się, gdzieś pomiędzy budynkami. Potem znów nie pamiętam, dlaczego mi się to przytrafia? Grawitacja daje się we znaki. Przed oczyma czarno, nic nie widzę. Umarłem, pozdrów wszystkich.

Powrót do rzeczywistości, jest już 6 rano. Jadąc tramwajem linii numer Sylwia, myśli nabierały dziwnych kształtów. Widzę światło. Mamo, czy to już? Czy eteryczna egzystencja dopadła mnie tak szybko? Przecież nie zdążyłem nawet odwiedzić Paryża. Błagam, Królestwo Niebieskie nie może jeszcze otwierać przede mną swoich podwoi, nie może przyjąć mnie teraz w swe szlachetne ramiona. W sumie zastosowałem prawo buntu, pomogła mi grawitacja, uciekłem z tramwaju. Patrzę, światło widzę dalej. Ale... Orange ma tu zasięg, więc żyje, przestańcie po mnie płakać. Doszedłem spokojnie. A tam! Sodoma, Gomora, trąby jerychońskie. Nawet Tischner nie filozował o takich rzeczach. Szybko usadowiłem się gdzieś na nogach Starszego Słomki, żebym miał gdzie spać. Dzieki, że byłeś, że jesteś. W przeciwieństwie do Twojego brata, którego nie było nigdzie, bo się ożenił i uspokoił. To już nie ten Słoma z płyty na językach. Lubcio, Tobie też antyprops, nie bądź taki grzeczny. Chyba, że będziesz kazał spierdalać brzydkim dziewczynom, to możesz być czasami. Szczaj na media w sumie, rady dziadka Głowy. W czasach, gdy pieniądz jest miarą prawdy, a manipulacja jest powszednia bardziej niż chleb, nie warto zagłębiać się w przekaz telewizyjny. Poza tym mamy rapidshare'a no i te pancerniki są takie bardziej wyluzowane.

Wciąż w podróży jak Mos Def murzyn - ten wers z myślą o mnie został napisany. Bardzo. Nie chcę przypominać dlaczego, ale chyba zrobiłem wszystko co było w mojej mocy, żeby było to prawdą. Dysponując butelką, rządziłem pokojem. Jednałem wrogów, dzieliłem przyjaciół. Cóż za wspaniały świat.

SYLWIA ORYNA! EJ KURWA, SYLWIA ORYNA! - któż nie zna tego szlagieru z lat młodości? któż nie uronił łezki reflektując nad merytoryczną zawartością liryki? Każdy marzy o miłości idealnej, nie każdemu jest ona przeznaczona. Nie zawsze życie usłane jest kwiatkami, motylkami i czekoladą, ale czasami warto się poddać, aby znaleźć inną, szczęśliwszą uliczkę, w której na twarzach ludzi zawsze, zawsze świeci uśmiech.

I po co Warszawo jechałaś do domu? Pojechaliście.
Zostajemy dalej, bo zmęczenie i te wszystkie sprawy, South Compton się nie poddaje, nagrywając megawakacyjny banger, który przez najbliższy rok nie zejdzie z top list przebojów.

Budząc się z nami w poniedziałek, pomyśl, że mogłeś spożytkować inaczej ten czas. Przykro mi, że nie zauważyłeś nawet, drogi Czytelniku, że niedziela już minęła, niedługo się pożegnamy.

Ser w ziołach, Sprite, tak mija dzień w krakowskich domach. Ale w końcu trzeba się zbierać, pies tęskni, rodzice są głodni, brat nie ma czystych ubrań. Ciężko, bo ciężko, ale udało się wyjść, o 21:37.
Głowa, wiedziałeś, że tramwaj ucieknie, ja też zresztą. Sylwia ratuj, wiesz co się stało, jak zawsze zresztą masz z nami. Czarny dyliżans, stalowy potwór kołując na srebrnych alufelach bez spinnerów (jeszcze) po prostu dał radę, uratował nasze nędzne dupska. Rozstanie, papa. Wracam do domu. I potem już byłem w domu.

Spytasz, czy żałowałem. Odpowiem, może trochę, mogło to się inaczej potoczyć. Grawitacja. Ona nigdy nie chce współpracować, czasami chce mnie zniszczyć. Cieszę się jednak, że mogłem znów spotkać te głupie gęby i inne i w ogóle jaram się. Zajebiście, brat.


Na koniec propsuję Emateia, za wjazd na temat pszczół, folołap do roweru Słomki i rozdanie nagród w kategoriach melanżownik roku.

Do zobaczenia.

Serwis idziemyposwoje.

Brak komentarzy:

statystyka