poniedziałek, 16 lutego 2009

Koncert Roku

Taki o to tytuł wymyśliłem zaraz po rozpoczęciu się finałowego koncertu, dlaczego? Za chwilę, przewijam taśmę do przodu jak Dj Kocur winyla i startuje.

Image and video hosting by TinyPic


Pojechałem sobie na Wiley'a, bo nie 10zł to niedużo, bo się jaram.
Arena Ursynów. Kupiłem sobie bilecik, staram się wejść z piwem, ale nie mogę, kazali mi wypić na zewnątrz. Wybija ze mną ziomek Koko-Janek bodajże, nie zdążyłem zsączyć piany złotego płynu a dwie żółte kamizelki już zapraszają nas na bok. Dobre chłopaki, dobrze z oczu im patrzy, myślę będzie dobrze.
-To co? Obywatelskie pouczenie? Panowie, proszę odejść tam na bok i dokończyć.
Dzięki chłopaki.

Idziemy za jakiegoś vana, stoimy chwilę, przechodzą za nami facet+ babka lub babka+facet(żeby nie było dyskryminacji przy wymienianiu) i pokazują odznake. O kurwa, jeszcze te ćwoki.
Płk. Columbo poszedł do ziomka, mnie obsługuje Cruella DeMon.
-Masz narkotyki?
-Ja? W życiu, nie palę.
Niby bletki w portfelu, w którym grzebię ale myślę zrobić to Ty mi możesz.
Nie byli mili, w międzyczasie słyszę, że znajomka straszy komisariatem.
Podchodzi do mnie kundel i z mordą
-Co masz w majtkach?
(Na wargi mi się ciśnie -A co mam mieć? Chuja mam. Ale myślę, KONCERT)
-A co mam mieć w bokserkach?
Przetrzepali, poszli, wypiliśmy do końca.
Koncerty w skrócie.
Numer Raz, bez Tede- 1/4 fejmu, jedynie 'Ja Mam To Co Ty' buja.
Mrozu? Jęczy przez jakieś 20 minut i kończy. Czterech dresów biję brawo, nagle jeden sobie uprzytomnił co robi i krzyczy
-Wypierdalaj frajerze
-Uspokój się kurwa.| Leci z łapami drugi dres(czyli pół dres)
Pono/Koras i ich 'Nieśmiertelna Nawijka Zipskładowa' ano i Fu i jego sethgawrkfjfeskjer.
W międzyczasie nagrywamy sążne propsy dla Dj'a Kocura aka Bobcat jak sam to ujął.
To PROSTE, że po PROSTO robi się pusto bo PROSTOta wybywa, wstyd będzie myślę, mało ludzi...
Hirek po przerwie zaprasza na koncert finałowy, zaczynają się schodzić ludzie spod wyjść, nie jest tak źle z publiką chyba.
Pojawia się Wiley i jego Dj/hypeman, ale.... wtedy myślę, potwierdza się to co myślałem wcześniej. 10zł, albo Eskiboy nie przyjedzie albo
coś. JEST, ale staję za deckami a na majku jego człowiek. BEKA myślę(i tu się rodzi tytuł),
Ojciec Chrzestny grime'u cały czas łeb w kapturze, nie widać wyrazu twarzy aż w końcu po paru kawałkach ukazują się jego oczy, rozmiarów tego jakie miał kot ze Shreka, tylko że ich 'wyraz'był skrajnie odmienny. Jest spizgany, jakby nawinął Białas holenderską naturą. Wpatrzony w swojego towarzysza ze wzrokiem i uśmiechem, który rozpierdala na kolana. Już wiemy z kim się tak spizgał. Dostrzegam ochroniarza, który stoi z miną czy całą mordą, która jest nie do opisania
(W tym miejscu wyobraź sobie drogi czytelniku mordę Słomy[już jest BEKA], która przez 10 minut nie może wyrobić ze śmiechu).

Image and video hosting by TinyPic


Eskiboy prosi o majka, za chwilę dostaje i wskakuje. Dla mnie różnica kolosalna, już od samej barwy głosu do wkręcenia w nawijaniu. Momentami wydawało mi się, że rapuję do swojego lewego buta, ale to tylko moja schiza. Nakręcony jak Eis i Pezet, dla mnie daje dobry koncert i chyba gra dłużej niż przewidywała rozpiska, wręcz przeciwnie jakby nie mógł
skończyć, co chwila się pojawia -Ten kawałek będzie ostatni.| Ok, to jeszcze jeden.| Dobra, teraz już naprawdę ostatni utwór|.
Widziałem koncerty jak grał w UK czy na Splash'u i wydaję mi się, że tutaj zagrał lepiej, mało tego wrażenie miałem takie, że w przeciwienstwie do Noreagi on zagrałby dla 5 osób. Ma potencjał chłopak, ale na Kemp chyba z takim repertuarem by go nie wzięli.
Oczywista oczywistość jaki kawałek mogłem zamieścić.



Pozdrawiam mojego ziomka- sztuczną szczekę z którym zdjęcie zamieściłem powyżej.
Piątka bratku!

A,i specjalnie dla Was, co nie znali a może pamiętają jak pod to nawijał któryś z nich. Hyphy



Byłem w Punkcie na Wenie, w New Deep na Jasnej Liryce i Tetrisie czy CNN, ale pisać mi sie nie chcę
bo nie pamiętam już, ale pierwsze dwa koncerty z wymienionych były fajne, ostatni mierny.

niedziela, 18 stycznia 2009

Wylej ten styl, sentyment wbijam w serce śmiertelną dawką.

Wyjść z domu bez słowa. Nie odwracać się. Brzmi banalnie, robi się banalnie też. Czasami słyszysz, że to czysta bezmyślność, że to złe. Teoretycznie żyjesz dla siebie. Ważne tylko, żeby Twoje życie, decyzje nie szkodziły nikomu. Co najwyżej Tobie. Istotne.

Lekko sunę przez śnieg, mam już Kraków Główny. Zielona Góra, gdziekolwiek jest, jakkolwiek daleko, czeka. Przecież Rasmentalism ma grać tam, ładnie żyć dobrą muzyką. Daj mi bilet, persono zza plastikowej szyby, niezbyt sterylnej. Twoja sprawa.

Pociąg z zasady dociera na miejsce. Dotarł. Zatrzymał się na noc we Wrocławiu, bardzo, dobre siedzenie w kanciapie Polaczka. Gdzieś tam w oczy rzucał się latający Golf 3. Dzięki Wam wszystkim, piątki, wysokie. To płoną radością dusze. Gdzieś tam w tle przewija się Grześ.


Żegnam. Kierunkiem na Zieloną Górę, wciąż w podróży. Tłumy potrafią przerazić skutecznie, zwłaszcza te w osobowych, kiedy łatwiej wcisnąć igłę w palec, niż siebie w korytarz. Psy w kubraczkach. Parówki. Cola. Upał. Wynoście się!

Czas daje sukces, zawsze.

Relaks na wyższym poziomie niż podłoga, parę godzin. Zielona Góra, jestem.

Kluby. Łatwo powiedzieć, że otwarte od 19. Łatwo być egoistą, łatwo dać nam marznąć. Wszystko wydaje się być takie łatwe.

To już środek. Światła. Dźwięk. Odpoczynek. Był potrzebny. Kofeina. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Powstałem z nich jak feniks, pozbywając się zmęczenia.

Ruch na scenie. Trąca zdziwieniem, ktoś gra koncert, chociaż nie zagrał ani jednego kawałka. Niespotykane. Wolnostylując, przeszli do końca, ustąpić miejsca trzeba.

Błyskawiczny przelot na Jamajkę, strzeliłbym w dancehall. Nie znam się na tym, wcale. Zaskoczył. Po prostu zaskoczył. To człowiek z dreadami. Zaśpiewaj jak Celine Dion, zaraz po tym stań się Louisem Armstrongiem, by na końcu wrócić do siebie. Mentalnie piątkę mu. Może trochę na wyrost, fajnie jednak.

BoomerAsk to dobrze grają. Byłem przygotowany na najgorsze, niespodzianka. Zawsze spoko jak BoomerAsk, czy Numer Raz. Dzwoń na prokuraturę, korupcja w polskim rapie. Dwa kufle po brzegi wypełnione złotą cieczą, przecinaną dyskretnie przezroczystymi kuleczkami gazu. Tyle wystarczyło, żeby publiczność bawiła się lepiej. Korupcja, ot co. Lubię Was, ale zejdźcie ze sceny, czekam.

W życiu nadchodzi moment, kiedy czekanie, jako droga do sukcesu, doprowadza nas do celu. Cierpliwość jest ważna, bardzo. Nie zatrzymasz tego, co musi się stać. Spróbuj zatrzymać krowę dżemem. Daj znać, kiedy podołasz. Farsa.




Moja wyprawa przez drogę cierpliwości dobiegła końca. Mentosy Ras poproszę. Występ wystawał poza wszelki kanon, czołówka. Ścisła. Stylowo, z duszą. Leciałem na skrzydłach dobrej muzyki przez łatwe życie niesamowitymi ścieżkami. Lecieliście ze mną. Po duże rzeczy. Dwójka pilotów. Świetne. Przeżycie nasączone paradoksami do granic. Spokojnie, dynamicznie. Elegancko, przyciągająco. Bez czasu na zbędne przemówienia, moralizuj w tekstach. Grześ spoglądał zezem, lecąc na uszach.
I gdyby grać tak, uśmiechać się całą noc, bez zmian, tak jak gdyby każdy następny kawałek był grany pierwszy i ostatni raz, jak gdyby Ras żegnał się na zawsze, nie wracał, jak gdyby Ment siekał te bity bez przerwy, nie zważając że topi właśnie podeszwy, a mamy przecież zimę. Nie mógłbym zasnąć. Nie mogłem. Każdy wers sprawiał, że wajb kipiał z każdego możliwego miejsca. Zero blefu. Jeden z najlepszych polskich koncertów. Zalicz Wenę do tego grona. Zweryfikuj. Naprawdę duże rzeczy. Te z XXXL na metce. Tylko kiedy? Narazie Ras, Ment.

Siemasz, Łona.
Robisz jeszcze rap czy się mulisz?
Ciężko zdać sobie sprawę, że niektóre rzeczy nie są stworzone dla nas. Widziałem trud włożony w próbę rozkręcenia imprezy. Spójrzmy prawdzie w oczy, prawda kole w nie. Lubię Cię w studiu. Może warto odstawić koncerty, kradną wolność. Dają kreatywność jednak. Może masz jej zbyt dużo, tylko tej, która sprawia, że przyjemnie słuchać Łony w domu, nie w klubie. Nie martw się.

Uważaj, bo zielonogórski chodnik bywa śliski, jak ponad dwie godziny w drodze na dworzec. Chodź.

Pamiętaj o powściągliwości. Warto nie wyrywać mi Grzesia z rąk co 10 sekund i nie wpychać go chłopakom na scenie do gęby, panie P. Bo to denerwuje jednak. Warto znać granice.

Dziwny klub. Przypadkowi ludzie? Może. Ruda Grażyna z koleżanką. Po co tam grupistki na pigułach? Pół godziny temu skończył się koncert. Siedzę na krześle, obok mnie oni. Czemu klub jest już pusty?

Idziemy.

http://pl.youtube.com/watch?v=4K3madsAh-Y

czwartek, 25 grudnia 2008

Wigilia, Boże narodzenie, Kewin na sylwestra znów sam w domu.

Nastał czas. Czas to coś, na co liczy każdy, jednocześnie sowicie go przeklinając. Mając czas do dyspozycji, każdy z nas, jest specjalistą w marnowaniu go. Cieszy nas niezależność, brak odpowiedzialności, zobowiązań. Dlaczego?
Nie możemy poddawać się globalnemu pędowi, dążącemu ku zapomnieniu i spełnianiu chwilowych zachcianek. Tak chętnie przytaczany teraz hedonizm, jest tylko maską, kamuflażem, który pomaga nam ukryć swoje słabości, jednocześnie w miarę logicznie tłumacząc nasze zachowania, wiesz o tym Gab. Tak łatwo przecież uciec. Bardzo. Czemu nie potrafimy stawić czoła temu, co tak naprawdę jest złe? Dlaczego poprzez milczenie, obojętność stawiamy krwawy podpis pod cyrografem, za który odpowiedzialność poniesie pokolenie dwa, trzy w przód? Przerasta mnie to. Zbyt.
Tak łatwe wydaje się przekazanie problemów do nadchodzących pokoleń. Koniec końców, mnie to nie dotyczy, mi wszystkiego jest dostatek. Nie muszę myśleć o innych, mnie jest dobrze. Czy to jest poprawne? Nie za bardzo.

Z każdym dniem tracę zdrowie. Dlatego właśnie powinniśmy zastanowić się nad tym, czy w naszym życiu jest chociaż odrobina miejsca na dobro, poświęcenie, ofiarę. To wszystko dla drugiej osoby. Znajomej, obcej, kochanej, znienawidzonej. Z jakiego powodu miałbym dbać o te przymiotniki? Dlaczego mam klasyfikować ludzi w ramach "zły" i "dobry"? Nie potrafię. Jesteś dobry, ale jesteś też zły. Potrafisz być dobry, ale przez bierność wybierasz zło.

Uśmiechnij się nawet do tej kobiety, która nie ma zębów, która prosi o grosz na alkohol. Podaj jej dłoń, bo jest człowiekiem, zasługuje na to, żebyś nie odwracał się od niej. Tym bardziej, nie zasługuje na to, żebyś nią gardził. Sam kiedyś możesz znaleźć się na jej miejscu.





Wesołych Świąt.

http://ganc2.wrzuta.pl/audio/5KWHgbgGKs/jingle_cats_-_cicha_noc

środa, 17 grudnia 2008

Wojna o Wawel 2008

A mojej relacji kurwa nie będzie.



Macie zamiast niej kawałek, który rozpierdala mój łeb.

środa, 10 grudnia 2008

Na płocie jęczał ręcznik, a pod ręką był podręcznik.

Podchodząc po raz drugi, myślę sobię. Dlaczego w życiu nie wszystko wychodzi tak, jak byśmy tego chcieli? Dlaczego niektórzy uciekają nawet przed swoim wzrokiem, który ukosem zahaczy twarz właściciela w lustrzanym odbiciu? Grawitacja. Czuję się przez nią przybity, ściąga mnie na szare ulice, kiedy biegać chciałbym wraz z chmurami po skrzydłach samolotu.

Czas często jest naszym wrogiem. Polubiłem go, kiedy przyszedł do mnie rano, mówiąc "Bobek wstawaj, zbliża się finał WOW". Wstałem. Grawitacja poszła precz, nie dałem jej odebrać sobie radości.

Szczęście buchało z każdej dziury w ulicy prosto w oczy. Kto nie był podekscytowany, ten dzik stojący po kostki w morzu mleka. Zbliża się.

By było czwartkowo, musiałem wyjść z domu. Lekki lans na porządną młodzież, ja mam wino, Sylwia sprajta. Kurwa, stary, co z tym zrobić? Daj, zmieszamy, też jest w porządku. Wino halucynogenne chyba, bo później zjawili się Sajmony i dość znani DJ i producent markujący się literką R, ale bez fejmilansu. Groupies tak czy inaczej, szaleją, bo muszą, chcą. Bardzo chcą, mniej muszą. Prawo młodości. Czyżby? Chyba nigdy nie byłem młody. Tu dzięki rodzice, że urodziliście mnie, jak miałem 16 lat.
Zaczynam się śmiać, bo widzę tą twarz. Białas z przyjaznego osiedla. Bieniu, wiesz że. No nic, ja idę. Weź zostań, weź, głos w środku mi mówił. Nie lubię go, pomóżcie mi. To prowadzi do złych rzeczy. Dzięki za odwagę, człowieku! To zostanie zapisane. Udało mi się wyjść.

Piątkowo też musiało być, prawo weekendu. Nie istnieje bez piątku, jak chleb bez piątki. Szkoła, dom, dworzec - jak widać, litera D rozpoczyna wszystkie te słowa. Podejrzane jak zadanie na sprawdzianie. Zwątpiłem kiedy Lubcio spóźnił się na drugi pociąg. Myśle, znów myślę, ciężki weekend, ciężki kating czeka nas, mnie, Ciebie, jego, ją. Koloruje, koloruje. Tu jest niebieski, a tutaj na żółto. Teraz zielony. Wrócmy do relacji. Dzięki Mały za te 150 pięter w hostelu 7, po lewej łatwiej wychodzić, bo jest wydeptane. Kolejne 150 ale stopni Celsjusza, to miał Torae w pokoju, w dodatku pił Cole Zero jak sztuki.
Fajnie, przyjemnie. Wojownicy się eliminują, eliminują. Stara Lubcia założyła Sosnowiec, no to chodźmy do McDonalda na obiad, jestem głodny, a zestaw Notorious Biggie Mac jest spoko na to, bardziej niż Danio. Przynajmniej ja tak uważam, a mam rację zawsze, nie hejtuj. Co ciekawsze, Torae zagrał w międzyczasie, wchodziłem do klubu krzyczał JOŁ, myślałem że to do mnie, ale on sobie już szedł do domu. Tylko jeszcze sprzedał płyty, bo nie miał na bilet powrotny, wszystko pomyślne. Znalazł się nawet Polaczek, Wróbel, Luca. Gromek idź spać na buty, a komisarz mi zajebał za to, że wiązałem buty, jak wiązałem buty. Czy coś było w piątek? Ja dobrze nie pamiętam. Wiem tylko jedno, nic nie działa jak zielona butelka. Miło było jechać Audi, nosić bannery. Urozmaicenia, bez szablonu i sztampy. Coś się podziało, pochichrali, w sumie jednak zmęczenie osiągnęło zenit, wyżyna brazylijska. Wpadając w sidła snu, uciekam w nieświadomość, reszta również. Zajebiście, brat.

Łatwo wysnuć wnioski z urywków wypowiedzi, trudno jest odkręcić rzucone złe słowo. Może po prostu się nie odzywaj, skoro mówisz nic, na dodatek bez żadnego ukrytego sensu. Jeżeli rozumiesz, obudź się z nami w sobotę.

Widocznie rozumiesz, bo budzisz się i jest sobota. Coś tam, ktoś tam krzyczy ładuj, szybki mixtejp u Sylwii na mieszkaniu.
Czasem mam kaca jak PZPR. Sory, wczoraj znowu najebałem się. W pętli, w pętli. W sumie spoko hit, życiowy. Sobota mijała spokojnie. Spokojnie niespokojnie, cały czas dzieję się coś dziwnego, poznałem swoją starą przy Feel'u. Leje się, leje. Uruchamiając swój gust odzieżowy, przywdziewam się lepiej niż Jacyków, dawaj Polaczek, Wróbel na dworzec, tam jest wasza koleżanka, taguj. Czy czapka z cekinami może mieć 7 i 3/8? To zboczenie, jak z trasy. Szybka kawka bez prądu w Carrefourze, bo prąd już był wcześniej. Czemu ta pani nie rozumie że nie mam prądu w domu? Może dlatego, że była ładna, zacna na twarzy i resztą też zresztą. Kawa źle robi na ciśnienie, potrójna rundka i jedziemy dalej. Pasztet odpada, więc zakupy, szybko, prosto, wyścigi. Moja czapka mikołaja świeci na łbie Polaczka, Jacyków nie nosi byle czego, zresztą nie szył tego żaden gej. To chodźmy już na przystanek może, tramwajowy. 5-10-15. Czy grawitacja znów sprawiła nam psikus i wzięła tramwaj? Obczaj. Ten tramwaj tędy nie jeździ. Dlaczego mi to robisz, grawitacjo. Byłem grzeczny, taki wstyd. Szybkie ładowanie w tramwaju, pani obok nie chciała, to davaj sami. Szybko, szybko. Przerwa, znów dworzec. Warszawa? SIEMA! Zobacz sam, jak encusie skaczą tam i siam. Spłoszyliśmy grawitację. Znów coś szybkiego i to nie szmal, to nawrotka na mete do Sylwii. Lekkie szuruburu, ogarniamy się. O nie, już późno, chodźmy do Studia walczyć o Wawel, niechlubnie byłoby ominąć. Po krótkich ekscesach tramwajowych, bo wszyscy przecież wiedzą, że hamulce awaryjne nie są do używania. Podjedźmy drugim. Moim oczom ukazuje się wielki świetlisty budynek. To nie Studio, to Jubilat. Robson chodź ze mną! Ciepłe piwo w cenie zimnego to szczyt absurdu, a druga kempowa ekipa w innym autobusie to szczyt nonsensu. Bo dlaczego nie razem? Otwórzcie mi piwo. Kryniu, nie lubie Cie za pigułke gwałtu w piwie, chciałem przynajmniej przeżyć świadomie ten finał WOW'a. Dołączywszy, dołączywszy. Kupuje bilet. I co potem? Ja dobrze nie pamiętam, ale nic nie działa tak dobrze jak śpiąca królewna. Flashback, flashback. Nic ciekawego, podobno wygrał Muflon a Łona i Rasco zagrali porządne koncerty. Z kim wychodziłem? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Dzięki za zdjęcia i filmiki, żebym wiedział co się działo, ze mną też. Abstrahując od smutków, zapraszam do wyjścia ze Studia, chodź z nami do Sylwii.
Zgubiłem się, gdzieś pomiędzy budynkami. Potem znów nie pamiętam, dlaczego mi się to przytrafia? Grawitacja daje się we znaki. Przed oczyma czarno, nic nie widzę. Umarłem, pozdrów wszystkich.

Powrót do rzeczywistości, jest już 6 rano. Jadąc tramwajem linii numer Sylwia, myśli nabierały dziwnych kształtów. Widzę światło. Mamo, czy to już? Czy eteryczna egzystencja dopadła mnie tak szybko? Przecież nie zdążyłem nawet odwiedzić Paryża. Błagam, Królestwo Niebieskie nie może jeszcze otwierać przede mną swoich podwoi, nie może przyjąć mnie teraz w swe szlachetne ramiona. W sumie zastosowałem prawo buntu, pomogła mi grawitacja, uciekłem z tramwaju. Patrzę, światło widzę dalej. Ale... Orange ma tu zasięg, więc żyje, przestańcie po mnie płakać. Doszedłem spokojnie. A tam! Sodoma, Gomora, trąby jerychońskie. Nawet Tischner nie filozował o takich rzeczach. Szybko usadowiłem się gdzieś na nogach Starszego Słomki, żebym miał gdzie spać. Dzieki, że byłeś, że jesteś. W przeciwieństwie do Twojego brata, którego nie było nigdzie, bo się ożenił i uspokoił. To już nie ten Słoma z płyty na językach. Lubcio, Tobie też antyprops, nie bądź taki grzeczny. Chyba, że będziesz kazał spierdalać brzydkim dziewczynom, to możesz być czasami. Szczaj na media w sumie, rady dziadka Głowy. W czasach, gdy pieniądz jest miarą prawdy, a manipulacja jest powszednia bardziej niż chleb, nie warto zagłębiać się w przekaz telewizyjny. Poza tym mamy rapidshare'a no i te pancerniki są takie bardziej wyluzowane.

Wciąż w podróży jak Mos Def murzyn - ten wers z myślą o mnie został napisany. Bardzo. Nie chcę przypominać dlaczego, ale chyba zrobiłem wszystko co było w mojej mocy, żeby było to prawdą. Dysponując butelką, rządziłem pokojem. Jednałem wrogów, dzieliłem przyjaciół. Cóż za wspaniały świat.

SYLWIA ORYNA! EJ KURWA, SYLWIA ORYNA! - któż nie zna tego szlagieru z lat młodości? któż nie uronił łezki reflektując nad merytoryczną zawartością liryki? Każdy marzy o miłości idealnej, nie każdemu jest ona przeznaczona. Nie zawsze życie usłane jest kwiatkami, motylkami i czekoladą, ale czasami warto się poddać, aby znaleźć inną, szczęśliwszą uliczkę, w której na twarzach ludzi zawsze, zawsze świeci uśmiech.

I po co Warszawo jechałaś do domu? Pojechaliście.
Zostajemy dalej, bo zmęczenie i te wszystkie sprawy, South Compton się nie poddaje, nagrywając megawakacyjny banger, który przez najbliższy rok nie zejdzie z top list przebojów.

Budząc się z nami w poniedziałek, pomyśl, że mogłeś spożytkować inaczej ten czas. Przykro mi, że nie zauważyłeś nawet, drogi Czytelniku, że niedziela już minęła, niedługo się pożegnamy.

Ser w ziołach, Sprite, tak mija dzień w krakowskich domach. Ale w końcu trzeba się zbierać, pies tęskni, rodzice są głodni, brat nie ma czystych ubrań. Ciężko, bo ciężko, ale udało się wyjść, o 21:37.
Głowa, wiedziałeś, że tramwaj ucieknie, ja też zresztą. Sylwia ratuj, wiesz co się stało, jak zawsze zresztą masz z nami. Czarny dyliżans, stalowy potwór kołując na srebrnych alufelach bez spinnerów (jeszcze) po prostu dał radę, uratował nasze nędzne dupska. Rozstanie, papa. Wracam do domu. I potem już byłem w domu.

Spytasz, czy żałowałem. Odpowiem, może trochę, mogło to się inaczej potoczyć. Grawitacja. Ona nigdy nie chce współpracować, czasami chce mnie zniszczyć. Cieszę się jednak, że mogłem znów spotkać te głupie gęby i inne i w ogóle jaram się. Zajebiście, brat.


Na koniec propsuję Emateia, za wjazd na temat pszczół, folołap do roweru Słomki i rozdanie nagród w kategoriach melanżownik roku.

Do zobaczenia.

Serwis idziemyposwoje.

wtorek, 4 listopada 2008

"A Ty jak lubisz dużo gadać idź na WuBeWu...."

No i poszedłem. Jak wcześniej zapowiadałem, miałem przybyć z lekkim poślizgiem, podczas gdy reszta ekipy już ładowała.

"Mam wchodzić do klubu? Nie wiem czy warto, bo nie jaram szlugów naraz wdycham karton".
Miejscem finału Wielkiej Bitwy Warszawskiej, podobnie jak przed rokiem stał się 'The Fresh' aka 'jebię jak w stajni'. +/- punkt 21.00 przybyłem na Wawelską ileś tam. Kogo spotkałem na miejscu? Trzech ence(w tym momencie groupies Solara po walce z Puociem darły mordy jak świniaki przy chlewie). Zagłębiam się dalej, w kierunku wodopoju powszechnie nazywanego barem gdzie zostaje uraczony koszulką, którą od ręki przyodziewam. Nie skłamałbym gdybym napisał, że została mi wręcz naciągnięta siłą przez Ojca(biedna córcia jego, co musi przeżywać podczas ubierania się). Ale luz. Rozumiem, że ma już on taki ojcowski instynkt. Chwilę potem jestem już zrobiony. Browary, jakiś bat, nie po to przyszedłem nadczo żeby teraz nie ładować.
"To my, niechciani, nielubiani,
przez swoich szanowani,
nC!,
zawsze najebani"

Będąc w klubie towarzyszyło mi dziwne uczucie, że ludzie patrzyli na mnie jakbym był wyjęty z pod prawa jak Popek, chuj im w twarz.
Przejdźmy do walk. Muflon jest dla mnie absolutnym królem punche'y.
"to narkoman to jest dziś,
jego ulubiona gra to Need for Speed,
ziomuś skumaj to chłopaku,
nawet jak ma oryginał to potrzebuję crack'u".

Jednak ważniejszym momentem była kolejna pyskówka prowadzącego(możecie obejrzeć na najpopularniejszym serwisie z filmami podczas walki Flint- Solar).
- ence! ence! ence! ence ! ence! la la la! la la la! la la la!
- zamknij ryj Słoma!
- ergghhhh....
"(...) I fristajluj pięć godzin gratuluję tchu..."
No właśnie, jak się okazało menago klubu wymyślił sobie imprezę charytatywną o godzinie 23:00 przez co doszło do zamieszania na scenie.
Wybijamy.
"Pałac Kultury i Centralny Dworzec, proszę Cię zostaw mnie w spokoju jak możesz"

To do kierowcy autobusu nocnego, który zaatakował mnie od tyłu, gej-fej. Gdybym nie miał na uwadze dobra pasażerów spragnionych ciepła ogniska domowego wyjebałbym go na bareczki, a tak poczekaj pieniaczu aż pójdę na Krav Magę.
Nasz cel? Chmielna.


Dżemy japy na Kruczej.
-Zamknijcie te mordy!, krzyknęła z góry cudna nieznajoma. O! Księżniczko piękna zejdź tu do nas!-Ok, odpowiada muza. ence mówi, że nie zejdzie, ja mówię że zejdzie. Myślę "nie z tą to z inną, nie z tą to z tamtą", ale moje marzenia zostają gwałtownie przerwane przez widok warana z Komodo, w którego przeistoczyła się nasza królewna. Osobnik rozmiarów mojego biurka studzi mój popęd seksualny na co najmniej miesiąc. Ale co tam, bierzemy smoka pod swoje skrzydła. Nowy Świat/Chmielna. Koleżanka bierze kebab i idzie do domu, dzięki czemu nareszcie uwalniamy się od oparów siarki unoszących się w powietrzu. Rozdzielamy się przy metrze; czas cofa czas i śpię na stacji dłużej niż zakładałem.
Przyjechałem na event jeszcze chory, a obudziłem się całkowicie zdrowy, tak więc ładuj bez zastrzeżeń, dzieciaku.


M.O.P. Feat. Busta Rhymes, Tephlon, Remy - Ante Up Remix
chuje z Sony wyłączyły możliwość zamieszczenia video to sam sobie zobacz jak powinieneś się zachowywać na koncercie i jak my to robimy.

"Z nimi źle bez nich jeszcze gorzej", skumaj mnie.

wtorek, 21 października 2008

Lekko, zgrabnie - jednak brak fragmentu, na brzuchu kreśli się uśmiech.

Jestem, bardzo jestem. Od dawien dawna nic nie ukazało się na łamach IPS, nadszedł czas najwyższy na krótki, malutki apdejcik, chociaż więcej dup niż ja liter, miał tentypmes na płycie. Komar siedzi na monitorze. Gonię go myszką, nieskutecznie, nie odczuwa lęku, urwaaa.

Ostatnio byłem tu sobie zaraz po jakiejś tam małej bibce, która była i nie była. Po drodze zaliczyłem Afure, Repsa ( dziwne imię jak na angola, zresztą jak na angola przystało - dziwny angol), jakąś tam Warszawę.
Skrót teleekspresowy mógłbym zaprezentować lepiej niż Maciej Orłoś, lepiej niż każda inna dupa pracująca w tej machinie sukcesu. Bo po co męczyć się, żeby czuć brak czucia? A może to tylko globalizm kubków smakowych pragnie zdobyć należną sobie szacunę uliczną, salonową i każdą tą inną, która wpada w głowy, jak Minnie Riperton na jesieni. Nic powiedzieć nie mogę. Powiesz za mnie?
Afu-Ra, koniec września, 27.09 bodajże, ale kto by o niego tam dbał. Było fajnie, ale nie na koncercie. Znów gdzieś w chuj strzeliły 2-3 dni mojej młodości, która umyka jak kupa na pampers do multiużytku. Będziemy żyć każdy dzień do końca. Obiecuję. Przyjechało trochę śląska, on był fajny. I ludzie z domu na Salwatorze też są lubiani przeze mnie, no. Dzięki organizator. Koncert był raczej wydarzeniem bokserskim, niżeli jakąś tam fajną imprezoł hibhobowom. Barwą kradzieży spłynął księżyc, noce są łaskawsze, bo chwile we dwoje, ja i piwo, pozwalają o tym zapomnieć. Czemu miałbym nie zapominać, skoro zapominanie jest wpisane w naszą czystą kartkę. Czy czysta kartka jest czysta? I dlaczego niektórych słów zapisać na niej się nie da, tak, jakby prowadziła selekcję, ale mniej naturalną, niż ta do której przywykliśmy? Wyszedłem przed Masta Killą, nie wiem co dalej. Pogubiłem dużo ludzi, dużo odległości różnych przebyłem, potem byłem w domu.

Reps w październiku?
Byłem.
Na saporcie mnie zabrakło, ale na Repsie też było może nawet przyjemnie. Buńczucznie. Miło zagrał, słyszałem, jak dał mi usłyszeć materiał ze Skill Mega, taka jakaś formacja wieśniaków.
Wyszedłem sobie stamtąd, bo sie skończyło. Ja i bagażnik.
Ja wsiadam do bagażnika, a za mną ponoć stoi policja. Rozlega się miły dźwięk niebieskich świateł.
"Ojej" - myślę sobie na głos.
Łapówką kipiało ze wszechmiar. Sardynki nie dają łapówek, więc nie proponuje moich 10zł, za które musiałem kupić 3 piwa. Zbieżność wykroczeń - 400zł. Myślę na niegłos, że zgłupieli. Ale nie zgłupieli, popisali w zeszytach i poszli sobie do domu.
Czy to szczęście, czy po prostu żal wzbudzany w sercach moją osobą?
Mam taką twarz, że mandatu mi nie dają, mówią do mnie, seplenią i pluwają.
Dlaczego ciągle czekam na imprezę z nC, jak na pierwszą gwiazdkę w Aniołka?
W ostatni weekend Warszawa. Warszawa okazała się miastem. Bez złudzeń. Praga północna. Siekiery latają, że niby. Rano dowiaduję się tak. Buty nosiły nas do sklepu monopolowego. Koło klubu z dresami. Nawet mili. Nie wiedziałem, że tam można umierać jak sie nie chce umierać. Słoma najebał się spał. Beze mnie najebał się spał. Z kimś najebał się, z dupą spał. Telefon był nieodbieralny. Szkoda. Nie ujrzałem, a ochota była, nawet ogromna. Wynajmowanie autokaru też jest fajnym pomysłem, kierowca pijący w nocy z nami, nie wstaje rano. Przyjemność bardzo i uśmiech na twarzy stoi twardo jak banknot w książce o królewskim embargo.
Wróciliśmy. Jestem w domu. Ale czy dom jest domem, jak bardzo potrzebny jest mi on, a ważniejsze - czemu mój dom jest tam, gdzie inni ludzie, tam, gdzie lubię z nimi przebywać, a nie tam, gdzie jest mój dom?

Cień pada na chmury z księżyca. Tylko.
statystyka